Drukuj
Odsłony: 3362

Kolejny weekend obfitował w ciekawe wydarzenia. 14 lipca wyruszyliśmy w podróż na półwysep Dingle. Wyjeżdżaliśmy z Mallow zaopatrzeni w stroje kąpielowe, ręczniki i krem z filtrem z nadzieją na przyjemny dzień spędzony na opalaniu i kąpieli w oceanie. Jednak pogoda spłatała nam figla i okazała się być bardzo kapryśna - wiał silny wiatr i było bardzo zimno, wysokie fale były imponujące(raj dla surferów).Widok, który napotkaliśmy wywarł na nas ogromne wrażenie, krajobraz nieba łączącego się z woda był niesamowity. Jak dzieci wszyscy skupili się na robieniu zdjęć, podchodzeniu jak najbliżej do wody, uciekaniu przed wlewającymi się strumieniami wody na plażę.

 

 

Po obejrzeniu tego niesamowitego miejsca wróciliśmy do autobusu i ruszyliśmy w drogę. Dingle to małe miasteczko portowe. W porcie znajduje się mnóstwo niesamowitych statków i jachtów, ale największą atrakcją okazał się posag delfina znany, jako Fungi Dolphin, z którym ludzie często robią sobie pamiątkowe zdjęcie. W roku 1983, w zatoce Dingle Bay pojawił się młodziutki delfin, który zaczął bawić się z ludźmi pływającymi na łodziach, kutrach i kajakach. Od tego czasu, nieprzerwanie do dnia dzisiejszego zatoka stała się jego domem stając się tym samym największą atrakcją małego miasteczka Dingle. Chcąc na własne oczy zobaczyć Fungi, wsiedliśmy na łódź i wyruszyliśmy na przejażdżkę po zatoce, nie straszny był nam nawet deszcz czy zimny atlantycki wiatr. Gdy znaleźliśmy się w regionie, gdzie potencjalnie pływa Fungi na łodzi wytworzyła się zabawna sytuacja, gdyż każdy zaczął rozglądać się dookoła, a niektórzy z naszej grupy co chwila krzyczeli: "Tam jest!!" W końcu Fungi został zauważony. Wszyscy na łodzi podekscytowani zaczęli przeskakiwać od burty do burty w nadziei na wykonanie najlepszego zdjęcia. Po godzinnym rejsie zmęczeni, zmoknięci, ale szczęśliwi wróciliśmy do Mallow.

 

 

Tekst: Renata Olida i Anna Karwat